poniedziałek, 6 września 2010

no one for some.

gdy śnią się takie rzeczy jak ciąża z kolegą z podstawówki, karmione metalowymi elementami pojazdu ratunkowego dzieci zesłane na dożywotnią izolację & usłane grzybkami halucynogenkami ucieczki przed ptakoludźmi... nie jest dobrze.
zazwyczaj.
po przebudzeniu obranie jajka zajmuje 15 minut a rękaw szlafroka & tak wyląduje w kupie majonezu, bo gdzie by indziej miał wylądować.
nie pamiętam jeszcze w zasadzie o co chodziło z tymi smokami ingerującymi w siły międzyplanetrane & dysputą dotyczącą jadalności poszczególnych odmian smoka.
o co chodziło później z tą amputacją nóg przyszpilonej za skórę do windy dziewczynki (niespłukany szampon [?]) dlaczego prowadziłam vana cabrio & dlaczego ten brudny sługus wpakował mi do niego łomy, po czym samego siebie... [?]
tłum ludzi w garażu, coś o second handzie, oklaski, ja przemawiająca głosem sade & setki przedkadencyjnych scen grozy & przemocy.
coś w stylu stref z zadaniami od wykonania których zależy wiele dziwnych rzeczy.
za dużo pytań.

za dużo ich mnie wyniszcza.
czuję, że już coraz bliżej krawędzi, tak jak mówiłam, że się niebawem całościowo zdefiniuję, czy pójdę na plus, czy na minus...
chyba jednak na to drugie się zanosi.
chciałabym jednocześnie odwlec ten moment & dać sobie kolejną, ostatnią-ostanią szansą, a z drugiej strony marzy mi się rychły koniec.
jak najszybciej, jak najsprawniej.
bez względu na finalny rozrachunek & jak to będzie trzeba podsumować.

mam dosyć czekania, mam dosyć wpatrywania się w sufit & szukania kryjówki w miejscach mniej, bądź bardziej do tego przeznaczonych.

zwyczajnie kończy się inwencja, kończą możliwości, nawet ten pieprzony czas w nadmiarze, bo on przecież jeszcze współdziała z samą kondycją.

mam zniknąć tylko dlatego, bo sposóby poczekalniowego wyciszenia emocji zadziałały przy okazji na organizm jako środek [?]

zamieniam się w to żałosne, tkliwe, pełne sentymentalnych bzdetów & aspiracji stworzonko, którym zawsze bałam się stać & którym zawsze próbowałam NIE BYĆ.
moja człowiecza forma nie stanowi tu jakiegokolwiek rodzaju usprawiedliwienia, po prostu istnieje granica dla wymiaru prezentowanej trywialności.
im jej więcej, tym mniej czynników ego-twórczych.
ego-definijących.
wiem, że po drodze zgubię siebie, a to jedyne co mam.
& z tego miejsca już nie będzie powrotu.

bezsilność, drgawki.
chroniczna padaczka mentalna.

Brak komentarzy: