piątek, 27 maja 2011

śniadanie do łóżka.

chujnia, chujnia, proszę pana
czuję w sobie szarlatana
czuję, jak mi mizia boki
stawia za mnie wszystkie kroki
pilnie mruga każdym oczkiem
kładzie prosto pod obłoczkiem
po czym spuszcza gradobicia
szczyny dając mi do picia
kamień dając do jedzenia
a we skórę gówno wciera
& powtarza, że maseczka,
że piękniejsza będę z deczka
że się wszystko mi wygładzi
że kolory wyprowadzi
że się pięknie zarumienię
że pozyskam nowe cele
że odnajdę swoją drogę
ale śmierdzi, że nie mogę
więc mu mówię, protestuję
że się w kanał nie ładuję
że ja widzę, gdy pierdolą
grając z moją dobrą wolą
że różnicę znam dokładnie
między prawdą oraz kłamstwem
lecz lucyfer dalej swoje.
nie wiem - leżę, czy wciaż stoję.

spojrzę w prawo, spojrzę w lewo
z góry raczą mnie ulewą
ze stron dźgają widelcami
pokrywają jogurtami
ciągną z twarzy moje szmaty
ciepłym moczem chrzczą piernaty
nie mam w co się nawet wtulić
bo poduszkę mi wybrudził.

idę, gnoju, zmienię pościel
należycie się wymoszczę
po czym zejdę pełna bólu
po twym niewymytym chuju.

Brak komentarzy: