poniedziałek, 12 stycznia 2009

belka zwana duszą.


wypadła już była z razy cztery.
czy to samoistnie, czy przy upadku - pan lutek się rozprawił.
dzisiaj z kolei wydłubałabym drucikiem.
gdybym drucik miała, co oczywiste & gdyby one nie leżały tak daleko.
wydłubałabym napewno, przysięgam [!]
zakurzona, bezużyteczna kupa drewna.
tak, przestroiłabym o tercję, nie w dół bynajmniej.
usunęłabym drzazgę ze środka & zostawiła takie puste, bezbronne.
struny, aubert & deki kontra boczki.

miażdżą, łamią, niszczą.
niech pęka złom, niech sobie potrzeszczy & się upodobni.
temu gnojstwu wszystko obojętne, ono ma się dobrze, gnojstwo nie wegetuje w żadnym razie.
ono sobie elegancko podeschnie, co by zabrzmiało nawet lepiej, za lat pare, co by na wartości zyskało.
nie, mu to nijak nie wadzi.
niech zacznie [!]
pocznij wadzić gnojstwu, o zacny kolego marazmie [!]
niechże poczuje, skoro posiada wewnątrz pudła tą bzdurną wykałaczkę & tacy są nierozłączni.
niechże poczuje jej stratę & te dziesiątki kilogramów nacisku, które na swój korpus przyjmować miała w zwyczaju.
szukam parszywej empatii.

Brak komentarzy: